Cel spelniony - a to dlatego, ze Malaga przywitala nas bezchmurnym niebem i 32 stopniowym upalem. Slonce odnalezione! Ale oczywiscie nie mamy zamiaru wracac. Pierwszy etap podrozy domkniemy dopiero w momencie zabookowania sie w hostelu.
Lotnisko w Maladze jest dosc duze, ale dzieki dobremu oznakowaniu szybko znajdujemy tasme, ktora wiezie nas do miejsca odbioru bagazu. Dobrze, ze pomyslano o takiej tasmie, bo przeciez 3 godzinnym siedzeniem sie na tyle zmeczylismy, ze nie mielibysmy sily isc! Z lotniska autobusem dojchalismy bezposrednio do centrum miasta. Oprocz widoku morza Srodziemnego w swietny nastroj wprowadzaly nas wszechotaczajace palmy! Po polgodzinnym poszukiwaniu wlasciwej ulicy - bo nie wszystkie mamy nazwane w przewodniku - w koncu trafiamy na trop, a potem po kwadransie znajdujemy hostel. Ulica San Jose jest latwa do przegapienia, bo ma dlugosc 20m, szerokosc 1,5m i sie zweza ku koncowi!
Po odswiezajacym prysznicu przepraszamy sie z sandalkami i krotkimi spodniami. Ubrani juz stosownie do pogody idziemy zobaczyc plaze - Malagueta`e. Niby taka znana, niby taka cacy, ale zamiast bialego piaseczku ma szaro-bury zwir, wiec przynajmniej mielismy pelling dla stop. Zwracali rowniez na siebie uwage murzyni sprzedajacy una cervecita, aguita, coca cola, fanta. Kazdy to robil w znamienny dla siebie, charakterystyczny i bardzo spiewny sposob. Nie byli na szczescie nachalni i nie skusilismy sie na puszeczke zimnego piwka za jedyne 4€.