Dzien zaczynamy od obejrzenia ruin teatru Rzymskiego mieszczacego sie u stop ufotryfikowanego wzgorza - Alcazaby. Po drodze kupujemy paczke orzeszkow, bardzo popularnych wsrod Hiszpan, smakuja jak laskowe, lekko slone i w ksztalcie migdala. Po zwiedzeniu teatru, ktory ma wielkosc polowy boiska do tenisa (zwiedzanie polegalo na zrobieniu 3 zdjec stojac na srodku), udajemy sie do wspomnianej arabskiej twierdzy. W srodku liczne fontanny i patia, grube mury obronne i doskonaly widok na portowa czesc miasta.
Nastepnie kierujemy sie na sam szczyt gory, gdzie (po odzyskaniu miasta przez Hiszpan) zbudowano zamek Castillo de Gibralfaro. Tam natykamy sie na polska wycieczke. Latwo bylo poznac rodakow po glosnym zachowaniu i narzekaniu - ale wysoko, ale goraco, ale nie wiadomo co. Na zaczepke "dzien dobry" jedna Pani zmylona odpowiedziala "I am sorry", co spowodowalo pojawienie sie usmiechu na twarzy jej kompana. Zwiedzamy jeszcze mini muzeum militariow i armii, ktore mnie wprawilo w zachwyt, a Zuze w ziewanie.
Zatrzymujemy sie w knajpce na Tapas i lampke wina. Po zobaczeniu rachunku uznalismy, ze codzienne jadanie na miescie wyczerpie nam budzet w polowie wyjazdu. Dzieki Zuzy kobiecemu instyntkowi latwo znajdujemy market (co nie jest latwe w tak turystycznych miejscach), w ktorym sie zaopatrujemy. Ceny tez nie powalaja, ale liczylismy sie z tym, ze bedzie 3 razy drozej niz w Polsce.
Popoludnie spedzamy na plazy, relaksujac sie i cieszac wyczekanymi wakacjami.