Do Cordoby dojechalismy okolo 16:00. Chcielismy autobusem dostac sie jak najblizej hostelu, ale szukajac przystanku trafilismy na ulice, ktora doprowadzila nas prosto do muru i bramy dzielnicy zydowskiej Juderia (czyt. huderija), gdzie byl ukryty nasz hostel w jednym z malych budynkow, ulokowany posrod mega ciasnych uliczek. Na szczescie dzieki dobremu nawigatorowi wcale nie bladzilismy i po chwili bylismy na slicznym patio. Zrobilo na nas pozytywne wrazenie. Nastepnie recepcjonistka zaprowadzila nas do pokoju. Hmm.. Ladne patio to nie wszystko, na pewno nie dalo sie nim zatuszowac wygladu i zapachu niektorych miejsc.
Pokoj - 6 osobowy, trzy lozka pietrowe, gdzie po nocnym imprezowaniu (sadzac po zapachu suto zakrapianym) odsypialo 2 chlopakow (przypominam, ze bylo po16:P), brak zamykanych szafek na cenne rzeczy, jedna szafa bez polek. No nic,zostawilismy graty i poszlismy do kuchni zrobic obiad. Zuza wstawila wode na makaron (myslac o powrocie do Lodzi) w garnku, ktory znalazlem, ale zanim woda zawrzala mielismy juz gotowa zupe, bo garnek skutecznie zabarwil wode na szaro - rdzawy kolor. Zuza miala juz plan ucieczki w pelni przygotowany, ale na szczescie znalezlismy inny garnek. Podczas narzekania, przetykanego przeklenstwami na stan, w jakim znajdowala sie lekko smierdzaca kuchnia, z odpadajacymi kafelkami, weszla dziewczyna. Rozpoznala u nas jezyk polski, wiec od razu sie przedstawila. Ma na imie Kasia i mieszka tu juz od tygodnia, zalecila nam sie przyzwyczaic, bo zapach kuchni nie jest najgorszy w porownaniu z zapachem ulicy o poranku! Udzielila nam tez kilka wskazowek jak nie poparzyc sie wrzaca woda lecaca z kranu i nie zatruc gazem z kuchenki.
Po obiedzie umowilismy sie na wieczor, by razem pojsc na miasto. Wstapilismy wspolnie do muzeum archeologicznego, gdzie znajdowaly sie eksponaty wydobyte w Cordobie, pochadzace z I w. n.e. Pozostalosci po ekspansji Cesarstwa Rzymskiego. Potem mijajac sterczace w srodku miasta kolumny Rzymskie trafilismy na plac, gdzie akurat trwaly manifestacje przeciw rzadowi doprowadzajacemu kraj do kryzysu i przy dzwiekach okrzykow i skandowania wypilismy cole i zmienilismy lokal, by skosztowac tego dnia jeszcze Tapas.