W trakcie 6 godzinnej podrozy niestety nie dano nam nic do jedzenia, za to po drodze, mniej wiecej w polowie, byl postoj. Zatrzymalismy sie na pol godziny, przy malej restauracji. Uznalismy wspolnie, ze jedzenie bylo dobre (jak na Hiszpanie), tanie (jak na Hiszpanie) i duzo (jak na Zuzy zoladek).
Do Alicante dotarlismy po 16, bylo cieplo, wiatr niosl zapach morza i wszedzie otaczaly nas palmy, jestesmy u siebie!
Po wejsciu do hostelu recepcjonistka wygladala na zaskoczona nasza obecnoscia. Zaprowadzila nas do czteroosobowego dorma, ale ze spimy w nim sami, rozgoscilismy sie jak w dwojce, wyjmujac z plecakow wszystkie ''najpotrzebniejsze'' rzeczy, czyli robiac wielki (ale swojski) balagan. Po powrocie ze spaceru po plazy, szykujac sie do kolacji, slyszelismy jak recepcjonistka (i chyba zarazem wlascicelka) przez godzine klela po rusku przez telefon.
Zdecydowalismy, ze wykupimy dodatkowy nocleg, by nie czatowac noca na lotnisku, bo lot mamy nieco po 7. No ta propozycje uzyskalismy wyjasnienie, ze nie wiadomo, czy bedzie to mozliwe (mimo pustych pokoi) bo hostel ma jakis problem z papierami, ze byla kilka dni temu policja (pewnie na jakas kontrole) i ze jutro zobaczymy, czy bedzie mozna czy nie. Na szczescie w okolicy znalezlismy tez inny hostel, niewiele drozszy, wiec mamy rezerwe.